piątek, 10 kwietnia 2015

Śmierć

Zdaje się - nikomu nie jest się potrzebnym,
Jak dzban z urwanym uchem.
Jest się niby psem wściekłym,
Przepędzanym z miejsca na miejsce, złym duchem.

I żal wzbiera w rozpaczonej  duszy
I ściska gardło głośne łkanie,
I wszystko co dobre - zło kruszy.
Pozostaje gniew, nienawiść i szlochanie.

Jakby wszystko razem się sprzysięgło
I w szyderczym uśmiechu w twarz pluło
Krwawą śliną palącą ciało,
I szatańskim chichotem jak nożem w serce kłuło.

I chciałoby się z bólu wyć jak bestia dzika,
Gdy w potrzask wpadnie stalowy,
I odpędzić wszystko w wściekłości rykach,
Zerwać z siebie stalowe okowy.

I przeklinać wszystko chciałoby się,
Nie szczędząc nawet matki, ojca.
Pozostać samemu bez klątwy, której rozmyślnie
Zabrakło jak w nocy słońca.

By wreszcie paść z wyczerpania,
Bez czucia, bez tchu prawie.
Z wysiłkiem unieść głowę, drżącą od łkania
I czekać na to co się stanie.

Niczym ślepiec patrzeć jak się zbliża
Z rozwartymi szeroko szczękami,
W powłóczystej szacie, krokiem jak sarna chyża,
Niosąc na grzbiecie swe berło z krwawymi plamami.

Nachyla się by ciąć straszliwie.
Z chichotem szatańskim mruga pająkiem w oczodole,
Patrząc zachłystuje się chciwie
Mym widokiem i ja się boję.

Zostaw! - krzyczę. Zostaw mnie, słyszysz?!
Zamiera w bezruchu nade mną.
Pustką oczodołów chce mnie przebić.
Boisz się - zgrzyta - zatańczyć ze mną?

Głowa bezwładnie mi opada,
Bo sił brakuje i tchu.
Nachyla się i zimny pocałunek składa
Na czole i oddaje mnie Mu.

Słubice, 27.11.1976 r.
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz