sobota, 25 lipca 2015

Monolog

Czuję, że sił mi brakuje.
Spalam się jak świeczka na wietrze.
Życia swego nie żałuję
Tylko dlatego, że mogło być lepsze.


Dzieciństwo moje jesień przypomina.
Mało w nim śmiechu i słońca mało.
Mówią, że wszystko moja to wina -
Inaczej byłoby, gdyby mi na tym zależało.


Zacząłem pomału w to wierzyć.
Chciałem zmienić samego siebie.
Widocznie zacząłem daleko mierzyć.
Wiem, że stracić mogę ciebie.


Przecież być tak dalej mogło,
Trwać w wieczność nasze szczęście.
To właśnie żyć mi pomogło
I zapomnieć o udręce.

                                          Pamiętam pierwsze nasze spotkanie.
                                          Dotknięcie ręki, ust muśnięcie.
                                          Cudowne oczarowanie.
                                          Niby sen, ale to było szczęście.

                                                                  Opętanie twym ciałem.
                                                                  Cudownym, ciepłym, pachnącym.
                                                                  Przy tobie drżałem
                                                                  I pokochałem uczuciem gorącym.

                         Twój pierwszy przyjazd do mnie,
                         Nasze pierwsze zbliżenie,
                         Którego pamięć pozostanie we mnie
                         Do końca mych dni, jak oddech, jak marzenie.

Zrozumiałem, że tylko ona
I nikt więcej na świecie
Będzie przeze mnie kochana
Jak własne życie.

                      Inaczej nigdy być nie może,
                      Nigdy nie pozwolę zmienić tego.
                      A gdyby, to życie swoje złożę
                      Światu jako dowód buntu mego.

                                              Twe pragnienia rozkazami dla mnie są.
                                              Jak jaskółki co radość przynoszą.
                                              Wypełniają pustkę muzyką radosną,
                                              Inne światło i sens w życie wnoszą.

                      Myśli zżerają mnie ponure nieraz,
                      Że mogę na zawsze cię kiedyś utracić.
                      Chcę być z tobą zawsze jak teraz,
                      Nie chcę życiem za życie płacić.

Nie chcę by z słów tych groźba płynęła
Jak wody rzeki powodzią wezbrane.
Nie chcę by w nich ma miłość utonęła,
Lecz trwała nadal jak ptaki rozśpiewane.

                                  Wszystko to nicość nieskończenie wielka.
                                  Preludia łez, narzekań i smutków.
                                  Niechęć do życia, niechęć wszelka,
                                  Dawnych błędów oczekiwanie skutków.

                                                                 Nie można cofnąć do tyłu życia.
                                                                 Nie można złego z pamięci wymazać.
                                                                 Nie można pomimo jego bicia
                                                                 Sercu co innego kazać.

Słońce często zachodzi.
Mrok wtedy gęsty nastaje,
A z nim obłęd w ciało wchodzi.
Przynosi ból, męczyć nie ustaje.

Dzieje się wtedy coś dziwnego.
Myśli w połowie się urywają.
Zewsząd wypełza coś drwiącego.
Słowa giną, istnieć przestają.


Płacz targa całym ciałem
Niczym cyklop w okrutnym gniewie,
Który może zabić, czego nieraz chciałem
Mając dość już siebie.

                     Kiedy jednak ty jesteś ze mną
                     Wszystko się zmienia, jak świat na wiosnę.
                     Nie ma drugiej, która będąc ze mną,
                     A ja z nią byłbym radosny.

                                                    Minuty dzielące nas od siebie
                                                    Zawsze są dla mnie wiecznością.
                                                    Niczym rozsiane gwiazdy po niebie,
                                                    Niczym zima ze swą białością.

                            Tęsknota wtedy szarpie sercem
                            Jak dzika bestia uwięzi łańcuchem.
                            Sił brakuje aby trwać w tej męce
                            I by nie wybuchnąć płaczem głuchym.

Moje ciało to wielkie zmęczenie.
Prośba o śmierć, by przyszła najprędzej.
Zabrała z sobą wszelkie utrapienie
I ból, by nie było go więcej.

                                                                   I kiedy zdaje się, że koniec nadchodzi
                                                                   Jak noc nad światem okrutnym -
                                                                   Przebłysk nadziei i radość przychodzi
                                                                   By zająć miejsce w życiu tak smutnym.

                                    Jest wtedy księżyc i gwiazdy na niebie,
                                    Cykanie świerszczy i usta słodkie.
                                    Dwa ciała przytulone do siebie
                                    I upajanie się twym widokiem.

                                                                                                         
Potem przychodzi pytań mnóstwo,
Niczym lawina co z gór się stacza.
Czy to jest prawda, a nie oszustwo?
Czy ta chwila naprawdę jest nasza?

Czy tak trwać mogłoby zawsze?
Dlaczego tak późno cię poznałem?
Czy ty wierzysz w szczęście nasze?
Dlaczego tak późno cię pokochałem?

Dlaczego ty jesteś tu ze mną?
Czy to nie sen, nie nocna mara?
Nie znikniesz zaraz, zostaniesz na pewno?
Czy nie spotka nas za to kara?

                                              Pragnę byś ze mną na zawsze była.
                                              Tylko moja, więcej niczyja.
                                              Byś o tym i ty po nocach śniła
                                              I w szczęście nasze uwierzyła.

                   Nasze rozstania są dla mnie nocą.
                   Ciemnością wielką, nieskończoną.
                   Dziwne istoty skrzydłami trzepoczą
                   Lękając duszę i tak wystraszoną.

Wtedy tęsknota szarpie sercem moim.
W bólu uściskach płacz przynosi.
O, móc nasycić się widokiem twoim,
Smutku przed światem więcej nie głosić.

              Tęsknota dniem jest bez końca.
              Nocą, której brakuje ciemności.
              Płaczem rzewnym, płaczem bez końca,
              Życiem ponurym, bez radości.

Łąką bez kwiatów kolorowych,
Niebem zasnutym wciąż chmurami. 
Krętą ścieżką w ostach majowych,
Domem rodzinnym za morzami.

Uwolnić się od niej sam nie mogę.
Nie mogę, dopóki nie ujrzę ciebie.
Wniosła we mnie wielką trwogę,
Jak burza pędząca przed siebie.

                          Ręce opadły w bezsilności
                          Niczym orła skrzydła potężne.
                          I biją po ziemi w dzikiej wściekłości
                          Tego upadku nie znosząc mężnie.

                                                           I cóż mam począć by inaczej było?
                                                           By zmienić siebie i myśli swoje?
                                                           Co mam zrobić by się nie śniło,
                                                           Że nie będziemy nigdy we dwoje?

Czy jak tchórz, cichaczem, nocą
Mam od siebie daleko uciekać?
Czy może zostać i całą swą mocą
Na swój koniec cierpliwie czekać?

                 Przyjdź kochana i powiedz wreszcie,
                 Że jest nieprawdą to wszystko.
                 Niech się zmieni to nareszcie
                 I będziemy razem blisko.

                                               Nie odchodź nigdy już z tego domu.
                                               Niech z tobą ciepło do niego wejdzie.
                                               Niech zaświeci słońce znowu
                                               I szczęście od nas nigdy nie odejdzie.

                          Daj mi swą miłość ukochana,
                          Której pragnę całym sercem.
                          Niech ma dusza uradowana
                          Zapomni na zawsze o męce.

          O co tylko będziesz prosić
          Dla ciebie wszystko wtedy uczynię.
          Na rękach będę ciebie nosić,
          Będę cię chronił dopóki nie zginę.

Co dzień ci kwiaty będę przynosił -
Wiosną, latem, jesienią, zimą.
Ciągle o uśmiech będę cię prosił,
A smutki wszystkie przy tym niech zginą.

Chcę byś ciągle szczęśliwą była.
Niczym jaskółka w lotach podniebnych.
Nigdy o smutku więcej nie śniła,
Ani myślała o chwilach niepewnych.

                                                  Tak mi potrzebne twe ramię.
                                                  Chcę, byś je na zawsze mi podała.
                                                  Bym mógł się wesprzeć o nie.
                                                  Pragnę byś tego i ty chciała.

                                                                               Wiem, że puste są to marzenia.
                                                                               Puste prośby i błagania.
                                                                               Inne są twoje na to spojrzenia,
                                                                               Inne masz wymagania.

                                    Dopóki widzą cię moje oczy,
                                    Dopóki uszy twój głos usłyszą,
                                    Będę błagał cię głosem rozpaczy -
                                    Zostań mym szczęściem, moją najmilszą.

Kiedy to wszystko bez sensu będzie,
Kiedy odejdzie reszta nadziei,
Kiedy mrok gęsty nastanie wszędzie -
Odejdę i ja do wiecznej bieli.

Niech się rozsypią kości moje
W lesie na którejś polanie,
A z nimi wszystko co było moje
I na zawsze niech tam zostanie.

Urad, 10.08.1981 r.