piątek, 20 lutego 2015

Sen

Pod starym dębem przysiadłem.
Był naprawdę ogromny.
Kanapkę w cieniu jego zjadłem,
Posiłek taki skromny.

Dąb szumiał tajemnie
Szepcząc liśćmi tysiącem.
Poczułem się dziwnie, sennie,
Schowany przed słońcem gorącym.

Stado sarenek beztroskich
Z panem kozłem na czele,
Ogryzało dębu gałązki -
Zostało po nich niewiele.

Obok pasły się łanie.
Piękne, choć niespokojne.
Po niebie sunęły kanie,
Ptaki śpiewały upojnie.


Lis, ruda kita
Cicho przemknął obok mnie.
Dzików wataha, cała świta
Zaległa w bagnie, olchowej mgle.

Chociaż dzień, to wielka sowa                   
Na konarze dębu usiadła.
Uhu hu,uhu hu, to jej słowa,
Po czym dwie myszy zjadła.

Potężny jeleń zza olszyn wyszedł.
Przystanął na chwilę, łeb uniósł wysoko,  
Stał chwilę, po czym wolno poszedł
W las. Zaszył się w nim głęboko.

                                                                  Rude wiewiórki po dębie biegały
                                                                  Z konaru na konar skacząc.
                                                                  Raz były na górze, to znów spadały,
                                                                  Aby na nowo zabawę zacząć.

Gdzieś niedaleko dzięciał zastukał,
Waląc zawzięcie w sosnowy pień.
Motyl motyla przy ostach szukał,
Po ziemi sunął jastrzębia cień.

Krzykliwe sójki się rozgadały,
Zawzięcie kłótnie prowadząc swą.
Z gałęzi na gałąź przelatywały
Nie przejmując się wcale mną.

 Cicho zza krzaków wysunął się zając.
Ze strachem dojrzał jastrzębia cień.
Trochę przystając, trochę kicając,
Schował się w lesie za świerka pień.

Gdzieś nad mym uchem mucha bzyczała.
Może to komar był albo też giez.
Bardzo pragnąłem by odleciała,
By żadnego owada nie było też.




Słońce ku zachodowi się chyliło
Czerwonym kołem się tocząc po niebie.
Mgłę przy olszynach na łące ścieliło,
Jakby łoże ścieliło dla siebie.


Bekas poderwał się nagle z furkotem.
Czapla nad wodą znieruchomiała.
Powietrze wypełnił bocian klekotem,
Wystraszona żołna odleciała.

                             Coś szeleściło i tupało,
                             Furcząc przeciągle i donośnie.
                             Jakby przestraszyć cały świat chciało,
                             To jeż na łowy wychodził właśnie.

                                                    Ostatni promyk słońca musnął
                                                    Wierzchołki drzew i pień dębowy.
                                                    Świerszcz się obudził, a później usnął,
                                                   A mnie się przyśnił sen już nowy.

Widuchowa, 16.05.2008 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz