wtorek, 24 lutego 2015

Motyl

                             Jak stare drzewo na skraju lasu,
                             O pogiętych konarach, przycupnięte,
                             Chłostane wiatrem, przeciwnościami losu -
                             Takie jest życie moje przeklęte.

Gdy było młode, strzeliste i piękne,
Sypało kwieciem, owocem i liściem,
Schronienie dawało, bezpieczeństwo wszelkie -
Było upragnione, potrzebne wszystkim.

                  Walkę z wiatrem i śniegiem toczyło.
                  Czasem z pożarem, mrozem i żarem.
                  Konarami jak ramieniem okryło
                  Tych co w cieniu jego skryli się razem.


                  Każdy korzystał z tego co dało,
                  Ze smacznych owoców, kwiatów i liści,
                  Z cienia gdy przed słońcem ich chowało.
                  Długo tak trwało, tak robili wszyscy.



Lata mijały drzewo przyginając.
Kwiat obleciał i owoc i liście.
Dla tych co chowało w konarach trzymając
Stało się słabe, chore i brzydkie.

         Nikt się nie tuli do pnia spękanego,
         Nie słucha szumu wiatru w gałęziach,
         Nie ma miłości do drzewa starego,
         Zapomniano o łączących ich więziach.

         Ono teraz samotne stoi,
         Już nie szumi liśćmi radośnie.
         Nękane wiatrem strasznie się boi,
         Coś szepcze, coś nuci żałośnie.

Zdziwienie wielkie w koło nastało.
Blask jego chwały tak szybko minął.                 
Złe słowa o nim często padały.
Obarczano go wszelką winą.

      W wielkiej rozpaczy, stojąc w bezruchu,
       Żalu goryczą otulone,
       Nagle poczuło w wietrzyka podmuchu
       Motyla skrzydła roztańczone.

       Figlarne wokół konarów wzloty.
       Muśnięcie nimi po pniu spękanym,
       To jakby taniec, jakby zaloty -
       Poruszenie w pniu odrętwiałym.



                   Motyl przyfrunął, usiadł na drzewie,
                   Czółkami dotknął kory spękanej.
                   Klasnął skrzydłami w wiatru powiewie,
                   Zniknął w koronie rozkołysanej.

                                                       Nagle konary, te powykręcane
                                                       Wzniosły radośnie się do góry.
                                                       Niczym te dawniej w liście ubrane,
                                                       Chciały dosięgnąć najbliższej chmury.

Złapać motyla, promyka wiosny.
Poczuć na nowo nagłą chęć życia.
Poczuć raz jeszcze jak liście wyrosły,
Odnaleźć radość, nagłą chęć bycia.

Bycia potrzebnym dla motyla,
Który dotykiem wniósł szczęścia tyle.
By nie minęła nigdy ta chwila.
Zapomnieć o przykrym, myśleć co miłe.

Oszalałe w szczęścia porywach,                         
Pień swój zgarbiony zaczęło prostować.
W gęstwinie liści chciało ukrywać
Motyla. Przed wiatrem chciało go schować.

Motyl radosny fruwał w koronie.
Siadał na liściu, zrywał się znowu.
Chwilę był z drzewem i znikał w dąbrowie,
Bawił się z drzewem i wracał do domu.

Drzewo w zadumie samo zostało.
Motyl powracał i znikał szybko.
Drzewo tęskniło, smutnie szumiało.
Łkający wiatr był z nim tylko.

                  Czy to wiosenny był szczęścia poryw?
                  Słoneczny miraż, zachwyt chwilowy?
                  Wszystko zostanie jak do tej pory?
                  Motyl odleci do swej dąbrowy?

                                 Stare konary bardziej pogięte
                                 Pień przygarbiony wzięły w swe dłonie.
                                 Tak pozostaną martwe, uschnięte.
                                 Wiatr złamie drzewo, ziemia je wchłonie...


Bargów, 03.07.2007 r.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz